Dwa tygodnie zleciały jak z bicza strzelił i od kilku godzin jesteśmy
już w domu, w Krakowie. No nie powiem, żebym jakoś szczególnie była z
tego powodu szczęśliwa... Te dwa tygodnie to był cudownie rodzinny,
sielankowy czas, przepełniony całą masą fantastycznych spotkań z rodziną
i przyjaciółmi. Czas, kiedy wraz z P. mogliśmy skupić się na sobie i
naszej małej rodzince. Kiedy mogliśmy nacieszyć się każdą wspólną
chwilą. Dodatkowo w domu mojego taty mamy po prostu PRZESTRZEŃ, której w
naszych 45 m2 nam po prostu brakuje...
Podobne odczucia ma chyba Zosia, bo zamiast się cieszyć, że wróciła do
swoich zabawek, ukochanych kredek i łóżeczka, ona już w windzie wpadła w dziki szał i
spazmatyczny płacz, którego nie dało się zatrzymać przez dobrych kilka
minut... Nie dała się nawet rozebrać z kurtki i butów. Na szczęście
jednak już po kilkunastu minutach biegała zadowolona po znanych sobie
dobrze kątach i jakby na nowo odkrywała kolejne szafki i pudełka :)
Zdecydowanie gorzej wyglądało jednak zasypianie... Zachrypnięta przez
chorobę niemal straciła głos protestując przed samodzielnym zasypianiem,
które od tak dawna dobrze jej szło... Nasza mała manipulantka potrafi
po 20 razy zawołać że chce pić, choć picie stoi w zasięgu jej ręki... P. najchętniej siedziałby przy łóżeczku trzymając ją za rękę, ale Matka pilnuje w tym domu konsekwencji - przytulić, pocałować, wyznać miłość, powiedzieć, że jesteśmy za ścianą i jutro będziemy się dalej bawić, wyjść. Za kilka minut to samo i tak w kółko. Zawsze działało, zadziałało i teraz.
W krótkich chwilach pomiędzy bieganiem między dziećmi zdążyłam nas już częściowo rozpakować. Wyobraźcie sobie, że gratów,
prezentów, toreb i siatek było jeszcze więcej niż w tamtą stronę, a
jednak mój fantastyczny P. dał radę wszytko upchnąć w naszym stosunkowo
niewielkim hatchbacku ;) Nie-do-wiary!
Z nowości - od jutra wdrażamy plan usypiania Stasia w pokoju z Zosią. Do
nas będzie przychodził dopiero po pierwszym nocnym przebudzeniu - około
1-2 w nocy. Podyktowane jest to tym, że Staś od jakiegoś czasu wybudza
się na byle dźwięk, a usypiając go w salonie z aneksem kuchennym
narażamy siebie i jego na wybudzenia spowodowane dźwiękami czajnika,
telewizora, radia czy po prostu naszymi rozmowami... Mieliśmy to
wdrożyć już dziś, ale darcie się Zosi pokrzyżowało nasze plany.
Trzymajcie kciuki jutro!
Ach i jeszcze wieści dla niecierpliwych - wyniki konkursu z Rybenią będą
jutro :) Zwycięzcy już wybrani, tyle że trzech, a nagrody są dwie,
muszę więc pomyśleć nad nagrodą pocieszenia ;)
1 miesiąc temu
:) też tak mieliśmy, jak wracaliśmy po długich wojażach do domu:) jutro pewno będzie zupełnie inaczej;)
OdpowiedzUsuńpowodzenia w tym usypianiu.. nie lada wyzwanie;)
Witamy w FD :) Trzymam kciuki, żeby Stasio dobrze spał i zapraszamy do dyskusji na temat zamiany naszych małych mieszkań :) pozdrowienia ode mnie i od Tomasza :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia przy usypianiu :) Mamy taką samą sytuację mieszkaniową i mała za każdym razem zasypia w pokoju, bo w salonie nie-da-ra-dy
OdpowiedzUsuńWszystko co dobre się kończy ale czy docenialibyśmy jak było fajnie, gdyby zawsze tak było? :-)
OdpowiedzUsuńA ja siedzę z Młodym w jednym pokoju i ciuchutko stukam w klawiaturę... Nie mam niestety innego wyjścia :(
OdpowiedzUsuńMy też wróciliśmy po 2 tygodniach do Krakowa i jakoś tak... pusto :) U rodziny pełno małych dzieci, a tu na razie my dwoje. Ale na Wielkanoc już powinno nas być troje ;)
OdpowiedzUsuńFifi spał w salonie chyba do końca 3 miesiąca i w dzień i wieczorem, jak oglądaliśmy tv. Nawet, jak ktoś przychodził, to spał . Potem już kładliśmy go spać w sypialni, a jak się wybudzał, to zabierałam go do nas do łóżka.
OdpowiedzUsuńJa tam lubię takie powroty;)
Trzymam kciuki za usypianie :):):):):)
OdpowiedzUsuńI...powrot do rzeczywistosci ;)
Wszystko co dobre szybko sie konczy...
Buziaki milego dnia a my z mala zaraz uciekamy na spacerek :-*
Powodzenia z usypianiem Stasia i powodzenia z Małą Złośnicą ;)
OdpowiedzUsuńPowroty z wakacji zawsze są ciężkie dla dzieci, ja to akurat lubię wracać do siebie.
Ściskam Was mocno po noworocznemu :*
Mój Synek(15 miesięcy) w dniu odjazdu od dziadków był smutny jak nigdy pierwszy raz widziałam Go takiego w domku też był taki zagubiony ale pomału pomału doszło wszystko do normy:)
OdpowiedzUsuń