W piątek popołudniu pojechaliśmy do naszych przyjaciół i chrześniaka mojego P. Mieszkają w cudownym domu na wsi, w urokliwym, spokojnym i cichym miejscu. Niezmiennie namawiają nas do kupna działki obok, i choć każdorazowo jesteśmy zachwyceni pobytem tam, to jednak nie umielibyśmy wyprowadzić się z miasta... Nie w obecnej sytuacji, kiedy to P. wyjeżdża często (dziś np na 5 dni), a ja zostaję sama z 2 dzieci... Lubię wtedy mieć poczucie, że niemal za ścianą mam kilka osób, które w razie czego są mi w stanie szybko udzielić pomocy... Dom to nasze marzenie, ale odsunięte w bliżej nieokreśloną przestrzeń... Na razie skupimy się na kombinacji jak kupić większe mieszkanie ;)
Choć nie ukrywam, uwielbiam tą wielką przestrzeń domu naszych przyjaciół, uwielbiam patrzeć jak Zośka wspaniale się tam czuje i bryka z Ignasiem na jeździkach, rowerkach, hulajnogach, skaczących krówkach itd. A my zawsze jesteśmy tam przyjmowani po królewsku :) Nawet Staś wczuł się w sielankowy nastrój tego domu i był po prostu anielsko grzeczny :)
Tym razem spędziliśmy tam cudowny towarzysko wieczór, spokojną noc (jaka tam ciiiisza!), leniwy poranek i błogie popołudnie :)
Pod wieczór trzeba było wracać do Krakowa, bo Matka miała umówione spotkanie z ludźmi z pracy. Nie zamierzam ukrywać, że jestem bibliotekarą i było to spotkanie personelu naszej biblioteki, zorganizowane przez panią Dyrektor. Tak tak, znajomi pytali mnie, czy my tam książki będziemy czytać i tylko o nich gadać, ale zdziwili by się, jak wiele było tematów ;) Strasznie sympatyczny wieczór, i muszę powiedzieć, że bardzo mi miło, że choć nie ma mnie w pracy od 2 lat (urlop macierzyński, wychowawczy, L4 w zagrożonej drugiej ciąży i znowu macierzyński...), to zostałam zaproszona i traktowana jak normalny pracownik :) Fajnie było spotkać się z dziewczynami, pogadać o pierdołach, o dzieciach, o pracy i wszystkim innym. I zjeść fantastyczne precle, wypiekane na miejscu w knajpie, w której było spotkanie.
Niedziela to rodzinne lenistwo, wspólne zakupy i wyjściowy obiadek, malowanie farbami i po prostu miło spędzony czas. Aż żal, że tak szybko musiał zacząć się kolejny tydzień ;)
Na zakupach Zosia koniecznie musiała tak jak tata poprzymierzać kamizelki i marynarki ;)
A dziś? Dziś deszczowo, melancholijnie... P. pojechał, dzieci marudzą, czas zmierzyć się z cotygodniową rzeczywistością ;) Jedyne co mi pozostaje, to odliczać dni do kolejnego weekendu, który też zapowiada się ciekawie! Tak, dla takich rodzinnych weekendów warto jest żyć...
Wiecie co? Bo ja uwielbiam być Matką i Żoną :)
tak, czasem fajnie jest tak oderwać się od rzeczywistości i wyjechać, wyciszyć :-)
OdpowiedzUsuńbo na stałe też bym nie mogła mieszkać gdzieś w domu, w głuszy....tylko w centrum :D
powodzenia z codziennością i dzieciakami ;*
Dzięki :*
UsuńWidać mieszczuchy z nas :P
Po takim weekendwie na pewno trudno szybko wrócić do rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się dobrze bawiliście i życzę, żeby weekend następny szybko nadszedł.
Wiesz, że też chciałam być bibliotekarką? Nie wyszło, ale zawsze lubię odwiedzać biblioteki, bo tam jest taki specyficzny zapach, zapach książek i cisza, ta fantastyczna cisza ;)
Ta cisza mnie czasem dobijała ;) Mnie wyszło, i chodź zarzekałam się że nie będę pracowała w zawodzie, to tak życie się potoczyło ;)
UsuńMyślę, że jeśli wrócisz do pracy po macierzyńskim, to na pewno docenisz tą ciszę ;)
UsuńMożesz mieć rację :D
UsuńZapraszam do mnie, do porodu coraz bliżej! Strach coraz większy ... Sprawdź sama! http://stormofhormones.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZazdroszczę takiego weekendu :D na wyjazdy muszę sobie poczekać do maja :(
OdpowiedzUsuńwarto oj warto dla takich chwil żyć
OdpowiedzUsuńO rany! Koniec świata! W Krakowie jedzą precle zamiast obwarzanków! :-D
OdpowiedzUsuńObwarzanki zawsze będą jedli :) Ale to był prawdziwy, pleciony precel, a nie okrągły obwarzanek :)
UsuńA wiesz że tu w Warszawie są takie podróby obwarzanków w Złotych Tarasach? Napisane jest, że niby krakowskie.
UsuńNajśmieszniejsze że kiedyś (a może nawet ciągle) nazywają to "precle krakowskie".
Chociaż co się czepiam, może to był jasny sygnał, że podróba :-)
Całkiem możliwe :)
UsuńDla mnie zawsze to co okrągłe zostanie obwarzankiem, a to co plecione - preclem :) Choć pamiętam scenę z pierwszych miesięcy w Krakowie, kiedy przyjechałam tu na studia. "Poproszę precla" mówię. A pan obwarzankowy na to "Pani, ja tylko obwarzanki sprzedaję" :)
Pracy Ci zazdroszczę :) Świetna!!! A sprzedawczynie w sklepie nie dostały palpitacji na widok Zosi w kamizelce?! :)
OdpowiedzUsuńŚmiechy były :D
UsuńA praca ok, tylko żeby jeszcze lepiej płatna... ;)
A ja bym mogła mieszkać w domu :) zobaczymy gdzie wylądujemy na stałe - bo czasem mam dość tej gonitwy w Krakowie.
OdpowiedzUsuńJa w domu też bym mogła mieszkać, ale w sercu Krakowa, a na to funduszy nigdy raczej nie zdobędę ;)
UsuńMi się marzy dom za miastem. Nawet mamy działkę, ale ma dwa minusy. Jest koło teściów i jest strasznie wąska;) Jesteśmy w trakcie negocjacji z sąsiadem czy nie sprzedałby nam jeszcze kawałka;)
OdpowiedzUsuńAle dom swój a odwiedziny u kogoś to zupełnie co innego;)
u Ciebie zawsze jest tak wesoło, tyle radości co płynie z postów to nigdzie nie czytam :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam i trochę zazdroszczę tego optymizmu ;)
a na wieś się przeniosłam i to nie była dobra decyzja, nie mogę się doczekać powrotu do miasta...
Dzięki, bardzo mnie cieszą Twoje miłe słowa :) A propos optymizmu tworzy się kolejny post :)
UsuńA co do przenosin na wieś ja jestem 100% pewna, że bym się tam nie odnalazła, dlatego przez najbliższych kilka lat nie rozważam takiej opcji...