31 lipca 2014

Pożegnanie niani

Autor: Matka Browar o 15:27 6 komentarze
Po niemal 10 miesiącach dziś nadszedł ostatni dzień naszej współpracy z Klaudią - naszą nianią. Smutny to dzień, bo i Zosia przywiązała się do Klaudii, i Klaudia do niej, a i Staśko na jej widok śmieje się, guga i wyciąga rączki. Nie powiem, bo i mnie te 3 godziny dziennie jej zajmowania się dziećmi mocno ułatwiały życie. Zakupy, sprzątanie, gotowanie, a czasem po prostu odpoczynek i pisanie posta - dużo łatwiej zrobić to bez dzieci, albo z jednym tylko...
Zosia jakby czuła co się święci, bo od wczoraj wróciły bunty i histerie - przy Klaudii właśnie, ale wymierzone we mnie...

Te 10 miesięcy to czas tysięcy ciastolinowych wytworów, setek zamalowanych kartek i kolorowanek, dziesiątek przepysznych dań ugotowanych w ikeowych garczkach, milionów babek z piasku i huśnięć na huśtawce i tryliony codziennych uśmiechów Zosi. Dziewczyny już od pierwszego spotkania na rozmowie "castingowej" złapały świetny kontakt i mimo kilku okresów buntu i kilkunastu małych histerii ich relacja do końca pozostawała świetna. Niejednokrotnie Zosia płakała kiedy Klaudia od nas wychodziła - bo ona w przeciwieństwie do mnie mogła oddać się zabawie z Zosią w 100% przez te 3 godziny dziennie.



Ciekawe jest to, że dopiero tydzień temu Zosia zaczęła mówić na Klaudię po imieniu. Wcześniej zwracała się do niej Ania... A wszystko dlatego, że kiedy niania zaczęła u nas pracować Zosia dopiero zaczynała mówić, nie umiała wypowiedzieć jej imienia ani słowa niania, zostało więc Ania. Mimo naszych prób i starań ta Ania tak jej utkwiła, że ani myślała zmieniać swoich przyzwyczajeń. Aż do teraz. I codziennie teraz słyszę "gdzie jest moja Klaudia?" Albo "Chciałam swoją Klaudię!".

Historię castingów i poszukiwania niani opisywałam tutaj: Castingi czas zacząć i tu: Szaleństwa ciężarówki i niańkowe rozterki
Zabawne jest to, że pierwszy dzień pracy Klaudii u nas to dzień narodzin Stasia. Jeszcze do południa byłyśmy razem na spacerze, opowiadałam jej i pokazywałam co, gdzie, i jak. A wieczorem urodziłam Stasia i następnego dnia Klaudia została już z Zosią sama na tych kilka godzin, kiedy Przemek był u mnie w szpitalu. O tym przeczytacie tutaj: 30-stka pełna wrażeń
Odkąd Stasio zaczął siedzieć, także zaczęłam go powierzać Klaudii. Świetnie radziła sobie na spacerach z naszą dwójką maluchów, w domu także potrafiła się nimi dobrze zająć.

Klaudia to młoda, energiczna i sympatyczna dziewczyna, dlatego nie dziwię się, że tak przypadła Zosi do gustu :) Mnie też bardzo miło się z nią rozmawiało (mimo dzielącej nas różnicy wieku - 10 lat) i nigdy nie miałyśmy zgrzytu, zawsze świetnie się dogadywałyśmy. Z przyjemnością mogę więc polecić ją jako nianię, a wiem że od września będzie poszukiwała kolejnego malucha do opieki - na terenie Krakowa ;)

Dziś odbyło się łzawe pożegnanie. Płakałyśmy ja i Klaudia, a Zosia wyrecytowała wyuczone "Dziękuję za opiekę i dobrą zabawę". Wręczyła Klaudii laurkę i biżuteryjny prezencik, a sama dostała zdjęcie w ramce :) Oj smutny to był moment... Myślę jednak, że czasem się będziemy widywać - będą przrcież wieczorne wyjścia i inne okazje, kiedy będzie nam potrzebna niania.


A poniżej fotorelacja z ostatniego tygodnia :)

Matka wybywa w miasto oblać zakończenie karmienia. Oj działo się - clubbing z kumpelami do 5 rano w sobotę ;)


Był też sobotni imieninowy obiad na kacu, ale brak fot ;)

I prezent od mężula :)


I od sąsiadki :)


Mega plac zabaw na naszym osiedlu - od dewelopera dla naszych dzieciaków.

  fot. Fajny Dom



  fot. Fajny Dom
 fot. Fajny Dom

Niedzielny wypad do znajomych do Częstochowy obfitował w kulinarne doznania, a dzieciaki szalały w basenie. Cudowna atmosfera, przepyszne żarełko i film z przefantastycznego wesela, na którym byłam jeszcze w ciąży ze Stachem:  Weselne klimaty  Generalnie jestem w szoku czemu w tym poście nie ma zdjęć, to było najcudowniejsze wesele na jakim byłam :)











Staś rowerzysta

Wygłupy Zosieńki ;)


Malowanie laurki dla Klaudii




I Staś, który chciał nam pomóc malować ;)
Niestety plakatówki spierają się z wszystkiego, ale nie z gatek Stasia... Bo wierzcie mi, na fotce to jeszcze wygląda nieźle ;) A potem trzeba go było jakoś rozebrać, żeby wrzucić do wanny... Przy okazji Zosia rozdeptała tą krwistą czerwień, tworząc malowniczą ścieżkę od salonu do łazienki ;)Wesoło było :)

24 lipca 2014

Nadopiekuńczość i tolerancja

Autor: Matka Browar o 15:28 14 komentarze
Znacie to?
W najbliższym otoczeniu mam kilka mam, które chodzą jak cień za swoimi dziecmi, które ingerują w każdą interakcję swojego dziecka z rówieśnikami, rozstrzygają każdy malutki spór... "Koleżanko, nie ściągaj mojej córci kapelusika, nie ruszaj wózeczka bo to wózeczek Krysi, Krysia była pierwsza" itd...

Gdzie jest granica? Czy niemal 2,5 letnie dziecko nie powinno próbować samo, w miarę swoich możliwości radzić sobie w obliczu konfliktów z rówieśnikami, walczyć o zabraną zabawkę, o nienaruszalność własnej cielesności? Czy my rodzice musimy we wszystko ingerować? Czy na placu zabaw musimy krążyć za naszą pociechą krok w krok, bo może się potknie, stuknie, ktoś piaskiem na nie sypnie, ktoś ją popchnie... Czy może jednak wystarczy obserwować malucha z niedalekiej odległości i interweniować wtedy, kiedy naprawdę dzieje się coś, co przerasta naszą pociechę?

Czy musimy organizować dziecku każdą zabawę, czy może lepiej, kiedy pozwolimy mu na samodzielne odkrywanie świata, na pogłębianie własnej wyobraźni? Czy chcemy wychować malucha trzymającego się mamusinej spódnicy, czy człowieka, który poradzi sobie w otaczającym go, skomplikowanym świecie? Uczmy nasze dzieci wyrażać swoje emocje... Nie zawsze przecież będziemy mogli być obok i chronić naszą pociechę - brutalna rzeczywistość i zasady obcowania w społeczeństwie dopadną nasze dzieci już w przedszkolu. Badania sugerują, że nadopiekuńczy rodzice szkodzą rozwojowi swoich dzieci... Nie wychowujmy ofiar. Wychowujmy silne indywidualności. 




Prawda jest taka, że choć wypycham Zosię do ludzi, ona i tak trzyma się "mojej spódnicy"... Nie biegnie do dzieci, woli bawić się sama lub z kimś dorosłym. Jest bardzo zdystansowana, szybko się zawstydza, nie lubi być dotykana przez inne dzieci i generalnie przez kogokolwiek spoza najbliższej rodziny. Do tego stopnia, że nikt oprócz mnie lub P. nie może włożyć/wyjąć jej z huśtawki, założyć jej bucików, pomóc się rozebrać itp., chyba że nie ma nas w pobliżu. I to wcale nie jest tak, że ja to spowodowałam. Przecież zapewniam jej stały kontakt z wieloma rówieśnikami, starszakami, dorosłymi, dostarczam wciąż nowych atrakcji "poza domem". W naszym najbliższym otoczeniu jest cała masa przychylnych jej ludzi, ludzi, którzy chcą z nią wchodzić w relacje. Nie wiem więc, skąd ta mamusiowość i liczę, że z wiekiem minie.

Nie chodzę za nią krok w krok. Nie wyręczam jej. Nie osaczam, nie przykrywam niewidzialnym kloszem. Pozwalam jej samej oddalać się w granicach rozsądku, zachęcam aby walczyła o swoje, choć zwykle prędzej czy później przychodzi ze swoim problemem do mnie. Ale to tez ważne, bo chcę, żeby zawsze czuła, że może poprosić mnie o pomoc, o radę. W takich chwilach tłumaczę, aby mówiła "Nie rób tak", jeśli ktoś robi coś, co jej nie odpowiada. Aby powiedziała "To moje", kiedy ktoś jej coś zabiera (hmm, świetnie działa to w zabawach ze Stasiem, ale nie o to konkretnie mi chodziło ;). Czasem widzę, że to tłumaczenie już przynosi rezultaty.

Mam głęboką nadzieję, że we wrześniu nie okaże się, że wychowałam ofiarę. Mam nadzieję, że moja Zosia poradzi sobie w gronie rówieśników, odnajdzie się w grupie i nie będzie odludkiem, wyśmiewanym samotnikiem...

Mam w sobie lęk, aby nie była wyśmiewana tak jak ja. Jej nic nie brakuje, mnie od urodzenia brakuje trzech palców u lewej ręki. Mimo całej swojej otwartości na świat byłam więc w przedszkolu nazywana "Dwupalcówa". Nie należy to do najszczęśliwszych wspomnień z dzieciństwa... Ale nie winię tych dzieci, tylko ich rodziców. Dzieciom trudno zaakceptować, że ktoś jest inny, zwłaszcza jeśli ich do tego nie przygotujemy. Uczmy je więc tolerancji. Tłumaczmy, że ten chłopiec na wózku jest taki sam jak my, tylko ma chore nóżki i nie moze chodzić, a wózek pomaga mu się przemieszczać i spełniać marzenia. Że bez tego wózka nie mógłby pojechać do sklepu po lody, nie mógłby ganiać się z kolegami, wybrać się na spacer do parku... Że ta dziewczynka z zezem widzi świat tak samo jak my, a do tego ma masę wspaniałych cech - np śliczne kręcone włoski, jest koleżeńska i tak cudnie się uśmiecha... Że karzełek jest taki sam jak my, tylko zminiaturyzowany, ale to straszna frajda, bo może się schować tam, gdzie my się nie zmieścimy...



21 lipca 2014

Co za miesiąc, czyli 2/3 lipca za nami...

Autor: Matka Browar o 22:06 7 komentarze
Jak nietrudno zauważyć, nie było mnie tu 3 tygodnie... Niespotykana wręcz przerwa spowodowana latem, wyjazdem w rodzinne strony, niechęcią do siedzenia przed kompem w taką pogodę i chęcią maksymalnego wykorzystania czasu z dziećmi. W końcu już od września oboje zaczną nowy etap w życiu - Zosia w przedszkolu, a Staś w żłobku... Początkowo na pół etatu, ale bezpowrotnie znikną już nasze leniwe poranki i przedpołudniowe zabawy. Z jednej strony nie mogę się doczekać tych kilku godzin wolnego (ja wracam do pracy od stycznia),  z drugiej strony wiem, że będę tęsknić za dniami takimi jak teraz, kiedy podbijamy świat we troje :)

Wieeeele się w ciągu tych trzech tygodni działo. Wykorzystywaliśmy lato na maksa, poniżej tona zdjęć ;)

Wiele też się zmieniło... Ktoś uświadomił mi, że chwilami bywam taką mamą, jaką nigdy być nie chciałam... Zmęczenie rutyną dziecięcych i domowych spraw i brak samorozwoju doprowadziły do zmęczenia macierzyńskiego materiału... Chyba za dużo wymagam od siebie i dzieci. Najbardziej cierpiała na tym Zosia. Już wiem co było źle i ze wszystkich sił staram się teraz inaczej rozgrywać każdą nerwową sytuację. Wcześniej każdy upór i nerw Zosi powodował mój nerw i upór, dochodziło więc do eskalacji konfliktu - zwykle o byle co... Twarde i zdecydowane babki z nas obu, dlatego trzeba wiele sprytu i chęci, żebyśmy mimo to przeżywały każdy kolejny dzień bez niepotrzebnych nerwów. Myślę że mimo kilku niepowodzeń idzie nam coraz lepiej :) Bo przecież nie chodzi o to, żeby wyszkolić kaprali, ale o to, żeby oba nasze szkraby wiedziały, że mama ich kocha i żeby za kilka, kilkanaście lat nie bały się, nie wstydziły przyjść do mnie z każdym problemem...

Inne zmiany? Stasiowi wreszcie przebił się pierwszy ząbek :) było sporo nocnych pisków, ale Dentinox pomaga ;)
Mimo niedawnego braku uzębienia Staś zajada już prawie wszystko i wszystko mu smakuje (oprócz rozciapanego banana). Porusza się w coraz szybszym tempie - na razie pełzając. Już nie da się go na dłużej zostawić samego w pokoju, bo momentalnie jest np przy doniczkach - zasmakował w ziemi do kwiatków ;) Często buja się w pozycji czworaczej, pewnie stoi trzymany za rączki lub pod paszkami.
I najważniejsza zmiana - od 1,5 tygodnia już nie karmimy się piersią... Poszło zupełnie gładko, myślę że dla Stasia niezauważalnie. Właściwie Staś od jakiegoś czasu odstawiał się sam. Mnie trochę tego brakuje... Zosię karmiłam 10 miesięcy, Stasia 9...Robi mi się przykro, kiedy pomyślę, że prawdopodobnie już nigdy ponownie nie zaznam tego cudownego uczucia, tej więzi jaka rodzi się między matką i dzieckiem podczas karmienia...

Jeśli zaś chodzi o Zosię - zasób jej słownictwa poszerza się w niebotycznym wręcz tempie. Do tego ma niezłą pamięć - potrafi zaśpiewać całe Witaminki, Zielonego ogórka, Mam chusteczkę haftowaną, Panie Janie i wiele innych. Jest wysoce muzykalna, myślę że odnajdzie się na jakichś zajęciach muzycznych w przedszkolu, a może poszukam zajęć dodatkowych.

A teraz fotorelacja z naszej nieobecności:

Lato w mieście:




Pewnego dnia z koleżanką i jej córką wybrałyśmy się na wycieczkę tramwajową do Parku Jordana i Oranżerii Pergamin. Poniżej Oranżerii atrakcje dla dzieciaków. Do tego jeszcze duży plac zabaw, leżaki na świeżym powietrzu i fajna atmosfera :)



Targ śniadaniowy. Fantastyczna inicjatywa - w każdy weekend w dwóch krakowskich parkach organizowane jest śniadanie na trawie z setkami osób, które przyszły tu aby w ten sam sposób spędzić poranek i z pysznościami z przeróżnych stoisk. Do tego masa atrakcji dla dzieci. Raz byliśmy sami, innym razem ze znajomymi :) I jeszcze wrócimy :)















Ucieczka z miasta - piknik w Dolinie Będkowskiej.







Deszczowe popołudnie w domu

Kolejna ucieczka za miasto - ZOO w Lasku Wolskim. Jednak okazuje się, ze 31-stopniowy upał to nie jest dobry moment na odwiedziny w ZOO. Wszystkie wielkie koty spały ukryte w cieniu, małpy zblazowane zwisały z gałęzi lub pochowały się w swoich domkach, słonie wachlowały się uszami i miały wszystko w nosie... A Zosia pół wizyty przepłakała, bo pan ochroniarz nie pozwolił nam wejść na teren ZOO z rowerkiem biegowym...














Lato (chwilowo zamieniło się w jesień) na wsi. Trzydniowa wizyta w przepięknym dworku u znajomych. Maliny, porzeczki i poziomki zjadane prosto z krzaczka, mak własnoręcznie wysypywany ze znalezionych w polu makóweczek, wizyta u krówek i kur, puszczanie lampionów i latawców. No i koniec końców - Matki oświecenie... Cudowna to była wizyta, cudowne miejsce, cudowni ludzie i przepyszne jedzenie. Dzieciaki wniebowzięte, Matka naładowana pozytywną energią.

















 




Lato u dziadków - obfite w atrakcje. Jednak mimo spędzenia u dziadków aktywnego tygodnia, zdjęć mamy niewiele...




A tu rodzice zażywają weselnych szaleństw bez dzieci. Jak za dawnych czasach - niemal nie schodziliśmy z parkietu, bawiliśmy się do białego rana, a potem odsypialiśmy do 13:15 :D
A oto i piękna Para Młoda.

I totalny hit - fotobudka :)







Odciski palców gości - mega pomysł!



Sami chyba rozumiecie - działo się tak wiele, że Internet to było ostatnie, na co miałam ochotę i czas... Jednak obiecuję już nie zwlekać tyle z postem - wybór, obróbka i wczytywanie zdjęć zajęło jakieś 3 godziny, ufff!

 

Matka Browar w Niemczech Copyright © 2010 Designed by Ipietoon Blogger Template Sponsored by Emocutez