28 maja 2014

Prezent na Dzień Dziecka? To proste!

Autor: Matka Browar o 21:30 9 komentarze
W obliczu zbliżającego się Dnia Dziecka chciałabym polecić coś tym mamom, które nie mają jeszcze koncepcji co podarować swoim pociechom :)

Moja Zosia na swoje 2 urodziny dostała od chrzestnego i jego rodziny rowerek biegowy firmy Puky, model LR M. Był to świadomy wybór, bo rowerek podpatrzyliśmy u sąsiadów :)

Teraz czas na moje zachwyty nad tym małym jeździdełkiem. Zosiny sprzęt ma ładny, żółty i uniwersalny kolor - żeby potem Staśko mógł go bez wstydu odziedziczyć ;) Ten zgrabny rowerek ma malutkie, piankowe koła, a więc nawet najkrótsze nóżki dosięgną do ziemi. Do tego ma chyba największy na rynku zakres regulacji zarówno siodełka (od 30 do 40 cm), jak i kierownicy. Przeznaczony jest dla dzieci powyżej 2 lat lub powyżej 85 cm wzrostu.

Rowerek Puky LR M ma aluminiową ramę i dzięki temu jest lekki - waży 3,5kg - jak dla nas rewelacja!  Jego ogromnym plusem jest w pełni skrętna, ba - nawet obrotowa kierownica, co daje mu wielką przewagę nad słabo-skrętnymi rowerkami drewnianymi. Do tego ma wygodny podest, na którym dziecko może położyć nóżki podczas zjazdu z górki.




Źródło: http://www.puky.pl/ 

Zosia bardzo szybko go pokochała i miłość ta jest codziennie pielęgnowana :) Wymyśliłam, że najlepszym sposobem na jej ośmielenie się i zaprzyjaźnienie z rowerkiem będzie zabranie go do domu. Początkowo jeździła więc na nim po mieszkaniu, nieśmiało, na maksymalnie obniżonym siodełku. Od początku wiedziała o co chodzi, zapewne dzięki eksploatowanej do tej pory na maksa i polecanej już przeze mnie TU trzykołowej biedronce. Wystarczyło kilka dni i zaczęła śmigać na tej żółtej strzale aż miło. Chcecie dowody? Są i dowody :)

Pierwsze poczynania

Dzisiejsze poczynania :)


Zosia potrafi przejechać na swoim Puky naprawdę długie dystanse. Był z nami nawet we Francji i przydawał się podczas spacerów :) Właściwie niemal każdy spacer odbywa się z rowerkiem.













Podsumowując:
  • duży zakres regulacji siodełka i kierownicy
  • miękkie, piankowe opony
  • lekki
  • skrętny, zwrotny, łatwy w prowadzeniu
  • świetny na prezent
  • dla dzieci w wieku od 2 lat lub 85 cm wzrostu
  • wymiary - 30cm wys/73cm dł
Cena:
w zależności od źródła od 250 zł do 269 zł.

Uwaga!
To absolutnie nie jest post sponsorowany :) To jest wyraz naszej szczerej miłości do Puky :) Ta firma ma także większe rozmiary rowerów, hulajnogi i inne pojazdy - prawdopodobnie zostaniemy ich wiernymi użytkownikami ;)




25 maja 2014

Łał! I już po weekendzie...

Autor: Matka Browar o 22:34 7 komentarze
Spotkania blogerów. Ostatnio masę tego w całej Polsce, było też i w Krakowie, choć z gapiostwa mnie ominęło... Ale wczoraj miałam okazję spotkać kilka moich ulubionych blogerek na świetnej, kolejnej już edycji świetnej imprezy jaką jest Kraków Łał. Jakiś czas temu zdawałam Wam relację z jednej z nich - o tu :)


Kraków Łał to targi dziecięcej mody i designu, świetna okazja do spotkania, poznania innych mam, tatusiów, blogerów... Tym razem wybrałam się na imprezę jedynie ze Stasiem, bo choć Zosia już zdrowa, to nieco odstrasza zakrostkowaną buzią... Nie chciałam jej narazić na ciekawskie spojrzenia i traktowanie niczym trendowatej, dlatego została w domu z Tatusiem. Wybrała się z nami także moja przyjaciółka i jej koleżanka. 
Jak zawsze było co oglądać, w czym wybierać, co przekąsić... :D Niektóre stoiska powalały na kolana designem, inne cudnymi ubrankami, jeszcze inne cenami... ;) A przez to oglądanie w mojej głowie powstała obszerna baza pomysłów na nowe uszytki ;)








 W każdym razie Zofia stała się posiadaczką ślicznej handmade sukieneczki (Jola, moja przyjaciółka zapewniała mnie, że jestem w stanie taką uszyć sama, tylko ten czas...), i paputków na jesień, a Staśkowi kupiłam dresowe szorciki.


Szarpnęłam się też na "kreatywne chrupki", czyli PlayMais - wyglądający jak kolorowe chrupki kukurydziane i dający niesamowite możliwości do formowania różnych tworów "ekologiczny materiał kreatywny" :) Widziałam na żywo jak dzieciaki fajnie bawią się tym na stoisku producenta, stwierdziłam więc, że muszę nabyć coś takiego dla Zosi. Poniżej będzie relacja z naszych prac - właściwie nie wiadomo kto miał z tej zabawy większą frajdę - ja czy Zosia ;)




Jak pisałam, Kraków Łał to też świetne miejsce spotkań. Udało mi się więc zamienić kilka słów z przemiłą Kasią z Lenkowo mi i kolejny raz zobaczyć na żywo jej śliczną Lenkę :) Ania ze Skrzydlate Rogate proponowała mi nawet, żebym na jakiś czas pożyczyła sobie jej córeczki ;) Złapałam także Ewę z mysophie.pl, która goniła za swoją Zosią, odbywającą treningi na nowo zakupionym rowerku :) Zapewne minęłam się z wieloma innymi blogerkami, szkoda ze nie wszystkie znam z wyglądu :)



A co po Kraków Łał? Udało nam się wreszcie całą rodzinką wyjść na spacer :) Zosia przeszczęśliwa, bo po 1,5 tyg. izolacji wreszcie mogła pojeździć na swoim ukochanym rowerku biegowym, poszaleć na placu zabaw, poskakać, pobiegać... I wiecie co? Słyszeć pisk radości mojej córy - bezcenne :)

Były też zabawy chrupkami PlayMais :)

 
W niedzielę natomiast stadnie udaliśmy się spełnić nasz obywatelski obowiązek i oddać głosy w Wyborach do Europarlamentu oraz w Krakowskim referendum. Oczywiście były też długie rodzinne spacery - celem jednego było zaopatrzenie Zosi w sandałki - odhaczone. Celem drugiego - spotkanie ze znajomymi w parku, piknik na trawie i muffinkowe obżarstwo - odhaczone :)


Ach, miły to był weekend :)

23 maja 2014

Balkonowe życie ;)

Autor: Matka Browar o 15:32 14 komentarze
"To już czas" - pomyślała Matka Browar.

To już czas napisać coś na blogu :) Też tak macie?
Chcę mi się pisać, cho obecna codzienność nie daje wielu tematów :) Ale co tam, pokażę Wam po prostu naszą obecną codzienność :)

Odkąd przyszły upały, całe dnie spędzamy na balkonie. Tutaj z Zosią jemy śniadania, obiady, a jak wieczorami razem z P. także kolacje. Tu się bawimy, tu karmię Stasia, a wczoraj Zosi tak się spodobało stworzone przeze mnie legowisko, że padła tu na 3h drzemkę :)


Tu też piszę do Was tego posta i popijam kawkę.



Zawsze uwielbiałam nasz balkon, ale jeszcze nigdy nie spędzałam na nim tyle czasu, jeszcze nigdy nie byłam za niego tak wdzięczna :) Idealnie usytuowany - słoneczko jest na nim tylko do godz 11-11:30, tak więc potem w cieniu można cieszyć się wiaterkiem i widokiem na nasz cudnie zielony park osiedlowy. Dzięki niemu Zosia mimo choroby i konieczności izolacji dostaje codziennie mega dawkę tlenu, widzi i rozmawia ze swoimi kolegami/koleżankami/osiedlowymi ciociami, ma cudowny punkt obserwacyjny :)


A tak było zanim nastały upały  :)



Z nowości - od kilku dni, korzystając z chorobowego domowego aresztu uczymy Zosię załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne na nocniczek, a nie w pieluszkę.
Kilka pierwszych dni to 6-7 wpadek dziennie... Ręczniki, szmaty papierowy ręcznik był non stop w ruchu, a pralka co wieczór prała kilka kompletów mokrych ciuszków. Były też 2 kupki w majtki, ekhm, jeśli mam być szczera to średnia frajda... ;)
Mimo, że wpadki dalej się zdarzają, widzę jednak postępy. Zosia umie już wstrzymać mocz na kilka dobrych godzin (wczoraj sikała tylko 3 razy, mimo że wiele piła...). Posadzona na nocniczku zaraz wysikuje co zgromadziła ;) A dziś po raz pierwszy sama zawołała, że chce "siusiu na oniczek" :) Jestem więc dobrej myśli i powoli żegnamy się z pampersami - przynajmniej tymi w rozmiarze 5 ;) Niedługo pewnie przestaniemy także używać pieluch w porze drzemek, bo na wczorajszą niespodziewaną balkonową drzemkę Zosia zasnęła bez pieluchy i mimo 3h snu majtusie pozostały suche!

Tyle na dziś. Jutro w planach Kraków Łał - chyba pojadę sama ze Stasiem...

Zapraszaę Was jeszcze do obserwowania Matkowego profilu na Instagramie - często pojawiają się tam foteczki z naszej zwykłej codzienności właśnie :)
http://instagram.com/pivkova666#

Pozdrawia Was mały pirat ;)

20 maja 2014

Nie znam wstydu?

Autor: Matka Browar o 15:59 31 komentarze
Siedzimy w domu, nic się nie dzieje... Jaki tu spokój, nic się nie dzieje ;)
Ale ale, fajnego posta dla Was wysmażyłam :)

Czasem ludzie pytają mnie czym jest dla mnie prywatność, czy nie obawiam się ujawniać szczegółów swojego życia rodzinnego, na blogu, czy "nie znam wstydu".


Wiecie, ja od zawsze byłam ekshibicjonjstką. Niejednokrotnie się na tym przejechałam, ale nie potrafię i nie chcę inaczej. Od czasów podstawówki wyrzucam z siebie słowa z prędkością karabinu - obecnie tak w realu jak i na piśmie. Od zawsze to takie moje katharsis, sposób na zachowanie higieny umysłu... Jeśli tylko ktoś chce tego słuchać/czytać to czuję się szczęśliwa i nie mogę się zatrzymać. Tyle tego siedzi we mnie, więc dzielę się jak największym dobrem... I nie, nie czuję wstydu. Mówię i piszę o tym, co mi bliskie, co kocham, co mnie cieszy i nie widzę w tym nic wstydliwego. Choć są oczywiście sfery życia, o których nigdy nie napiszę i nie każdemu o nich opowiem...



Inna sprawa, że ja wszystko przeżywam bardzo intensywnie. Mała przyjemność powoduje u mnie gigantyczny przyrost endorfin i chęć wykrzyczenia światu jak mi dobrze, jak radośnie! Mały smuteczek powoduje, że mam ochotę zapaść się pod ziemię, zahibernować i przeczekać, aż dół minie... Taka jestem, intensywnie albo wcale. Niekiedy bywa to powodem do drwin, ale czy szczęśliwsi są ludzie, którzy co dzień żyją z takim samym znikomym natężeniem emocji? U których wiecznie jest tak sobie, albo nawet nieciekawie? Taka miernota nie dla mnie... Czy nie fajniej jest czerpać z życia to, co piękne i autentycznie się tym cieszyć? Czyż nie lepiej szukać choćby małych powodów do radości i na nich budować swoje szczęście?



Zawsze polewałam z mojego taty, ze rokrocznie powtarza ten sam zachwyt nad ośnieżonymi koronami drzew, pochylonymi nad prowadząca do rodzinnej miejscowości drogą. Ale dlaczego właściwie polewałam? Przecież to JEST piękne, to cud natury! Dzis podzielam jego zachwyt :) No dobra, nie dziś, ale wiecie o co chodzi, wiecie, nie? Nie tylko tym jednym małym zjawiskiem cieszę się tak, jak mój tata. Bo faktem jest, że to po moim mega zakręconym tacie, ale i po cudownej ś.p. Mamie odziedziczyłam otwartość na świat, pozytywne nastawienie do życia i emocjonalność. Ludzie lgnęli do mojej mamy przez jej uśmiech, spontanicznośc, miłość do życia i otoczenia. Podziwiałam to ale mogę powiedzieć, że czasem lgną i do mnie. Chwała za to tym, którzy doceniają to kim jestem :)

Bo życie jest piękne :) Nawet jeśli chwilami twierdzę inaczej.

 Ja z tatą

Moja mama



18 maja 2014

Powtórka z rozrywki - ospa vol. 2

Autor: Matka Browar o 15:37 15 komentarze
W piątek pisałam, że Zosi na razie ospa nie tyka... No cóż, czas na update - wczoraj rano P. znalazł trzy pierwsze krosteczki, dziś jest ich już cała masa. Na razie samopoczucie Panienki Krosteczki jest całkiem niezłe, choć wczoraj wieczorem temperatura przekraczała 39 stopni i nie obyło się bez Ibum Forte. Nocka za to przebiegła całkiem spokojnie, a dziś mała chorowitka jest po prostu słodka! Tuli się, ma dobry humor i przez większość dnia nawet sporo energii. O proszę:


A teraz osłabiona temperaturą smacznie sobie śpi. Ale z doświadczenia wiem, że najgorsza jest 3 i 4 doba...

W sumie to nawet lepiej że za jednym zamachem odchorują na to dziadostwo oba nasze szkraby. Maj okrutnie brzydki w tym roku, więc nie szkoda siedzenia w domu... Ekonomiczne względy też nie są bez znaczenia - po chorobie Stasia zostało nam kilka lekarstw, które możemy użyć aby zmniejszyć dolegliwości Zosi :)

I tak oprócz wspomnianego Ibum Forte (w zawiesinie, zawiera ibufen, działa przeciwzapalnie, przeciwbólowo i przeciwgorączkowo), które zawsze mamy w domu i wozimy ze sobą na wszystkie wyjazdy powyżej 2 dni -
- czopki z paracetamolem - przy wysokiej, nawracającej gorączce można je podawać na przemian z Ibum - dzięki temu co 4h można podać coś na zbicie gorączki.
- Tanno Hermal Lotio - do stosowania miejscowego, czyli na krostki. Dostępny bez recepty, łagodzi swędzenie, wysusza krosty i po Stasiu widziałam, że faktycznie działa.
- Puder płynny - także do stosowania miejscowego. Chłodzi rozognione ospą miejsca, można go stosować zamiennie z tym powyżej, jest tańszy i również dostępny bez recepty.
- Fenistil w kropelkach - znany wszystkim specyfik, który koi np swędzenie po ugryzieniu komara dostępny jest także w postaci kropelek. Dzięki temu można go podać nawet małym dzieciom i działa na całym ciele. Stasiowi podawaliśmy 5 kropelek na łyżeczkę z piciem 2 razy dziennie. Zosi 10 kropelek.
- kiedy dziecko mocno się męczy, można mu podać Haviran, ale to już lek na receptę. Mamy nie wykupioną receptę po Stasiu, bo okazało się, że ten lek zbytnio obciążałby wrażliwą wątrobę Stasia. Jeśli zajdzie potrzeba, wykupimy go dla Zosi.

A jak radzimy sobie z uwięzieniem w domu? Ano na przykład tak.

Zosia obejrzała dziś wszystkie albumy ze zdjęciami, jakie mamy w domu (duuużo mamy) ;)

Hitem ostatnich zabaw są także szklane kuleczki, zakupione we Francji na Brokante. Wymyśliłyśmy ju chyba kilkanaście różnych zabaw z nimi w roli głównej :)



A tak Stasio wykorzystywał dziś chwilę przerwy pomiędzy ulewnymi deszczami ;)


A tu rodzeństwo wcina biszkopty - wczoraj jeszcze buzia Zosi była wolna od krosteczek...


A dziś dowiedziałam się, że właśnie dziś, w podkrakowskim Kryspinowie organizowane jest spotkanie mam i tatusiów blogerów - Mother Power... Buu, szkoda że nie słyszałam o tym wcześniej, ale tak to jest - ostatnio mało czasu spędzałam w blogowym świecie i jestem słabo doinformowana w aktualnościach ;) Choć z racji ospy i tak byśmy nie pojechali (choć może wybrałabym się sama ze Stachem...). Może uda się następnym razem.

 

Matka Browar w Niemczech Copyright © 2010 Designed by Ipietoon Blogger Template Sponsored by Emocutez