Zosia wcina grillowe przysmaki
Who knew I would be this handsome ;)
Stasia już brało choróbsko, gorączkował...
Ale to w niedziele emocje sięgnęły zenitu. Matka wstała o 6:10 w NIEDZIELĘ! A po co to tak, a czemu to tak? Bo Matka kultywowała posiadaną od lat żyłkę handlarską. Tak. Wraz z koleżanką stawiłyśmy się punkt 7:30 pod krakowską Halą Targową, gdzie co niedziela kto może wyprzedaje co może. Tzw mydło i powidło. Co ja miałam ze sobą? 2 walizy i plecak pełne skarbów. Koleżanka jedynie o 1 sztukę bagażu mniej ;) Wożony w bagażniku stelaż wózka przydał nam się jako transporter ;) 10 minut spaceru w te i nazad z całym ekwipunkiem uświadomiło nam, że na zupełnie legalną miejscówkę na placu targowym nie mamy już o tej porze szans. Jak to na spontaniczne i łebskie dziołchy przystało, postanowiłyśmy rozłożyć się tam gdzie nikt nie stał - po drugiej stronie chodnika, przy samym parkomacie, który chwilę później wraz z pobliskim drzewem został udekorowany ciuchami.
No, może jednak była to nieco dłuższa chwila... Dlaczego? Bo wierzcie mi, ledwo zdążyłyśmy przystanąć i otworzyć walizki, a już nad nami pojawiły się dosłownie RZESZE poszukiwaczy skarbów. Tacy co to wiecie, muszą być pierwsi, żeby im kto inny skarbu spod nosa nie podebrał. Ależ była jazda przez jakieś 15 minut! "A co to pani tu ma? A za ile pani to sprzeda? A to do czego? A te nożyki to za ile? A płyty to po ile? A ma pani zegarki? A buciki te to na jaki rozmiar? A co to takiego? Pani, a te długopisy to piszą?". Kto mnie zna, ten wie, że byłam w swoim żywiole, bo ja uwielbiam takie akcje. Przypływ adrenaliny, uśmiech od ucha do ucha i gadka taka, że "skarby" szły jak woda :)
Po pierwszej fali nadeszła chwila luzu i było nam wreszcie dane wyłożyć wszystko na przygotowane na chodniku koce. Potem te fale pojawiały się co kilka chwil. Wystarczyło, że ktoś przy nas stanął, a zaciekawieni gapie dostawiali się i tworzył się niezły tłumek, co zwykle owocowało wieloma transakcjami. Szczerze powiem, że wyprzedałam ze 2/3 obszeeeernej kolekcji zbędnych już rzeczy (choć znienawidzony ręczny laktator Avent nawet za piątaka nie poszedł).
Jestem mocno podbudowana tym, jacy sympatyczni ludzie do nas przychodzili. Targowanie się i rozmowy z klientami najczęściej były prowadzone w miłym, żartobliwym wręcz tonie. Co chwilę pojawiał się starszy Pan i informował nas o postępach w zbliżaniu się Straży Miejskiej, która przegania handlarzy rozłożonych bez pozwolenia na chodniku - czyli takich jak my. Ale my chciałyśmy legalnie, tylko miejsca dla nas brakło... Straż przeszła raz i dała ostrzeżenie, a potem drugi raz z kolejnym ostrzeżeniem. To tylko zwiększyło nasze utargi, bo gdy ludzie zobaczyli że się pakujemy, znowu rzucili się na nasze walizy. Dosłownie grzebali mi w zapakowanej już walizce i wykopywali skarby, które już wtedy oddawałam za bezcen, chcąc się pozbyć jak największej ilości gratów. Zresztą co chwila zakrzykiwałam też "Promooocja, promoooocja!!! Wyprzedaję za grosz bo już się pakuję, ostatnia szaaaansa!!!" Żyłka handlarska po ś.p. dziadziusiu ;) I nie, nie wstydzę się tego. Stanie tam nie było dla mnie obciachem, a fantastyczną przygodą i tych, co robią sobie z tego podśmiechujki serdecznie pozdrawiam ;) Im pewnie brakłoby "jaj" żeby stać 3h w centrum miasta i sprzedawać rupiecie :)
W końcu jednak Straż Miejska ostatecznie nas wypłoszyła - niedaleko nas zaczęli wystawiać mandaty i nie chciałyśmy ryzykować. Koniec końców jednak jestem bardzo zadowolona z utargu i tylko żałuję, że w ferworze walki nie znalazłam chwili, aby obejść targowisko i wyszperać jakieś skarbiki dla siebie, dla domu, dla dzieci. Ale może to i lepiej, bo P. mógłby mnie z domu wypędzić, gdybym przytargała więcej, niż wywiozłam ;) No i bobu nie zdążyłam kupić, ech...
No a potem wybraliśmy się na Małopolski Piknik Lotniczy. Zosia jako fanka samolotów po pierwszej chwili lęku, że wszystkie latają tak nisko i blisko była zachwycona.
Choć nie wiem, czy nie bardziej jarał ją zakupiony tam pistolecik na bańki mydlane.
W każdym razie spędziliśmy miłych kilka godzin wylegując się na kocyku i obserwując przeloty pojedynczych samolotów, formacji, a także śmigłowców (łącznie z desantem).
Staśko natomiast wszystko miał w nosie i 3/4 pobytu przespał. Szał - głośne samoloty co chwilę latały tuż nad jego głową, a on spał w najlepsze. Trudno mu się dziwić, bo od soboty trawi go gorączka. Byłam pewna, że to zęby ale dzisiaj lekarka orzekła, że to jednak lekkie zapalenie krtani...
Tak więc kolejny weekendzie, przybywaj!