I co powiecie kochani na to, że wszystko wskazuje na to, że ten blog trochę odżyje?
I jak się zupełnie przypadkiem okazuje, nowy post pojawia się dokładnie 4 lata po wystartowaniu tego bloga. Bo wiecie jak to jest – w moim przypadku ten blog to takie trochę okno na świat. Tak było kiedy powstał, a ja potrzebowałam okna na świat siedząc z dziećmi w domu. I tak jest teraz, kiedy z racji wywrócenia mojego świata do góry nogami znowu takiego okna mi potrzeba...
Co się wydarzyło przez ostatnie 2 lata?
W telegraficznym skrócie: zwiedziliśmy trochę świata, poznaliśmy fajnych ludzi. Ja zmieniłam pracę na taką, gdzie wreszcie docenia się moją kreatywność, zapał do działania i to, że jestem pokręcona ;) Dzieci podrosły, nasze ciasne M zrobiło się zdecydowanie ZA ciasne, kupiliśmy więc większe na tym samym osiedlu, aby nie opuszczać tego uwielbianego przez nas NASZEGO małego świata, wspaniałych ludzi, wydeptanych naszych ścieżek, świetnego przedszkola. Fajne, duże mieszkanie z dużym jak na osiedle w mieście ogródkiem. Planowaliśmy jego wykończenie, wykonawca już poprzestawiał ściany pod nasz projekt... I nagle wtedy przyszła propozycja:
Przenosimy się do Niemiec!
Za wszystko odpowiedzialna jest oczywiście firma mojego męża ;) Okazało się, że rynek jest tu tak duży, że potrzeba kogoś do jego obsługi na miejscu, a nie jak dotąd – z doskoku. Nie był to bynajmniej przymus – decyzję o przeprowadzce podjęliśmy wspólnie, poprzedzając ją wieloma godzinami rozmów i rozpatrywania wszystkich za i przeciw. Podjęliśmy ją nie tylko ze względu na oczywiste profity finansowe, ale przede wszystkim na chęć przeżycia czegoś nowego, poznania innej kultury, ludzi, języka... I przeżycie tego całą rodziną, co może nas tylko umocnić!
Reakcje bliskich
Jak się domyślacie, najbardziej emocjonalnie zareagowała rodzina. Nie obyło się bez żalu i zarzutów, że zrobimy krzywdę dzieciom. Za to zdecydowana większość znajomych gratulowała nam odwagi i utrzymywała w nas przekonanie, że to będzie fantastyczna przygoda. I tak też ja do tego podchodziłam, więc w końcu i rodzina pogodziła się z myślą o naszym wyjeździe :)
Przygotowania
Od podjęcia decyzji do godziny ZERO (1 sierpnia 2017) był prawie rok, mieliśmy więc sporo czasu na ogarnięcie wszystkiego – sprzedaż tego dopiero co kupionego mieszkania, pozamykanie pewnych spraw w Krakowie, pozbycie się nadmiaru dobytku, znalezienie mieszkania i przedszkola na miejscu oraz naukę języka. Dzieci zaczęły chodzić na niemiecki do Instytutu Austriackiego w Krakowie, my z Przemkiem rozpoczęliśmy naukę z lektorką przez Skype (polecam! Ogromnym plusem jest elastyczność czasowa i lokalizacyjna takiego trybu nauki. Raz lekcje odbywały się w poniedziałek o 21, kiedy dzieci spały, innym razem o 9:00 w sobotę w domu taty w Kielcach). Dla mnie było to przypominanie sobie tego, czego nauczyłam się w liceum, a że zawsze lubiłam ten język miałam więc z nauki prawdziwą frajdę.
Ogromnie istotną dla mnie kwestią było także oznajmienie mojemu szefowi, że za kilka miesięcy będę musiała wyjechać... Po raz kolejny jednak szef pokazał, że jest po prostu fajnym człowiekiem. I że jest zadowolony z mojej pracy ;) W efekcie ustaliliśmy, że będę mogła kontynuować wykonywaną przeze mnie pracę on-line, z Niemiec. I tak też czynię!
Poszukiwania lokum
Okazało się, że to wcale nie jest taka prosta sprawa. Portale niby aż kipią od mieszkań i domów na wynajem, ale najwyraźniej rodzinka z Polski z zatrudnieniem w polskich firmach nie była dla wynajmujących na tyle wiarygodna, żeby w ogóle podjąć z nami korespondencję. Jednak kto mnie zna ten wie, że jestem uparta i szybko się nie poddaję ;) Szukałam więc i korespondowałam z wieloma wynajmującymi, a Przemek jeździł i oglądał mieszkania/domy na miejscu. Kilka castingów przegraliśmy, ale w końcu udało nam się znaleźć naprawdę fajne miejsce dla naszej rodzinki. Segment w szeregowcu z małym ogródkiem i 3 piętrami użytkowymi plus piwnica :P I trzy łazienki!!! Czy potraficie sobie wyobrazić naszą radość z tego, że WRESZCIE mamy oddzielną sypialnię???!!!! I radość z tego, że dzieci osobno mają swoją sypialnię, a osobno bawialnię? Tak – nadal śpią w jednym pokoju, bo gdy tylko dowiedzieli się o wyprowadzce, właśnie tak sobie zastrzegli. A ja nie mam zamiaru ich od tego odwodzić, póki tego oboje chcą. Kiedyś pewnie przyjdzie moment na przenosiny do osobnego pokoju.
Tym więc sposobem staliśmy się najemcami segmentu w Bad Lippsringe, pięknym miasteczku uzdrowiskowym w Nadrenii Północnej-Westfalii.
Poszukiwanie przedszkola
Mimo, że nawet wynajmująca ostrzegała nas, że znaleźć miejsce w przedszkolu w tym mieście graniczy z cudem – i to jeszcze dwa w jednym! to mnie się to udało w 5 dni ;) Wystarczyło 6 maili, no i jest :) To, co mi się spodobało, to jedna osoba odpowiedziała za koordynację wszystkimi przedszkolami w mieście. Oczywiście, moja wrodzona niecierpliwość kazała mi napisać oddzielne maile do kilku różnych przedszkoli, kiedy rzeczona kobitka przez 4 dni mi nie odpisywała ;) Ogromnie pozytywnie zaskoczył mnie odzew – odpisały mi wszystkie te przedszkola, a pomimo że 4 z nich negatywnie, każde w uprzejmy i serdeczny sposób wyjaśniło mi dlaczego i gdzie powinnam się skierować. I wszyscy życzyli powodzenia w poszukiwaniach i dobrego startu w Niemczech! Jedno natomiast odpisało, ze owszem ma 2 miejsca, ale aplikacja powinna nastąpić przez koordynatorkę, tak więc potem sprawy wzięła w swoje ręce właśnie ta pani i tym sposobem mamy przedszkole 6 min spacerem od domu :)
Pożegnania
Rok minął jak z bicza strzelił i nadszedł lipiec – czas pożegnań. W każdym tygodniu było ich masę – z ludźmi z pracy, z moją babską paczką, z sąsiadami, z przyjaciółmi, z rodziną... Mnóstwo pozytywnych spotkań, masa uśmiechów, słów troski i otuchy, życzeń powodzenia, obietnic odwiedzin i deklaracji pomocy w potrzebie... To ogromne szczęście mieć tych wszystkich ludzi wokół siebie. To ogromnie budujące wiedzieć, że ma się tyle dobrych dusz wokoło. I choć wiem, że część z tych relacji może się z czasem przez tą rozłąkę rozluźnić – jestem losowi ogromnie wdzięczna za to, że każdą z tych osób postawił na mojej drodze :) To że każdy z nich pojawił się w moim życiu, że odegrał w nim jakąś rolę jest dla mnie ogromnie ważne.Błagam, nie zabijcie mnie za wrzucenie tu tych wszystkich zdjęć :P
Państwo W i my :)
Tata i jego 2 córy
Rodzinka
Pożegnanie warszawskie – fantastyczna ekipa kielecka u mojej siostry
Moje Lachony – ale Madzi brak!
Z Tatą przed koncertem Depeche Mode
Prezent od rodzinki
Prezent od rodziny. "Szczęście sprzyja odważnym..."
Nie ma jak rodzinka
Ostatnia kawka z Iwonką
Sąsiedzi. Przez duże S!!!
Totalnie ostatnie z ostatnich pożegnań – spijamy resztki z Madzią ;)
Final countdown...
Ostatnie dni, ostatnie pożegnania i pakowanie naszego dobytku rozdarło mi serce...
Po raz kolejny okazało się, że mam na kogo liczyć dosłownie o każdej porze dnia i nocy, kiedy to o 1 w nocy poprzedzającej nasz transport przeprowadzkowy brakło mi taśmy do zaklejania pudeł. w ruch poszedł nasz osiedlowy Facebook i po 10 min taśma była na wycieraczce...
Niech moje ówczesne emocje odda Wam fragment posta, którego opublikowałam ostatniej nocy przed wyjazdem:
"Za chwilę po raz ostatni zasnę w naszym bezpiecznym, pierwszym własnym gniazdku. Dziś już pustym jak wydmuszka, ale tak bardzo pełnym wspomnień. Wspomnień rozmów, namiętności, imprez, momentów tak znaczących jak pozytywny test ciążowy, wniesienie naszych nowonarodzonych dzieci w te progi...
Za 10 godzin ruszymy daleko stąd. Nie boję się tego co przyniesie nam przyszłość, bo będziemy razem naszą rodzinką, a razem możemy Wszystko, jesteśmy supermocni! Cieszę się na nowe przygody, znajomości, doświadczenia. Cieszę się na to wszystko ogromnie, bo jak wczoraj usłyszałam, mam apetyt na życie... Mam ogromną nadzieję że tak jak TU przyciągaliśmy dobrych ludzi, tak przyciągniemy ich to siebie też TAM... Nie boję się tego.
Natomiast boję się tego, że tracę coś bezpowrotnie.
Boję się jutro po raz ostatni zamknąć drzwi od tego co Moje... Po raz ostatni wyjechać za tą zieloną bramę, mówiąc że wyjeżdżam z domu... Fajnego Domu. Mojego OSIEDLA. Mojego Krakowa.
Za 10 godzin ruszymy daleko stąd. Nie boję się tego co przyniesie nam przyszłość, bo będziemy razem naszą rodzinką, a razem możemy Wszystko, jesteśmy supermocni! Cieszę się na nowe przygody, znajomości, doświadczenia. Cieszę się na to wszystko ogromnie, bo jak wczoraj usłyszałam, mam apetyt na życie... Mam ogromną nadzieję że tak jak TU przyciągaliśmy dobrych ludzi, tak przyciągniemy ich to siebie też TAM... Nie boję się tego.
Natomiast boję się tego, że tracę coś bezpowrotnie.
Boję się jutro po raz ostatni zamknąć drzwi od tego co Moje... Po raz ostatni wyjechać za tą zieloną bramę, mówiąc że wyjeżdżam z domu... Fajnego Domu. Mojego OSIEDLA. Mojego Krakowa.
Drodzy. Bądźmy w kontakcie..."
Przed
Po
A wszystko jest tu...
Zatrzaśnięcie drzwi
To był cholernie ciężki moment. Przekręcając klucz po raz ostatni na chwilę straciłam dech. Ogromnie się cieszę, że miałam wtedy przy sobie mojego Tatę (Przemek pojechał z transportem i z teściem dzień wcześniej aby zdążyć trochę rozładować przed moim przyjazdem z dziećmi), bo bez niego całkiem bym się rozsypała. Prowadził przez większość trasy, a ja mogłam nieco się pozbierać i zając się dziećmi.
Nasze drzwi...
No i jesteśmy :)
A o tym jak nam tu jest, co porabiamy i co nam się tu podoba i zaskakuje przeczytacie w kolejnych postach :)